niedziela, 9 czerwca 2013

Wietrzne Marzenia - głos autora

"Wietrzne Marzenia" powoli zbierają pierwsze recenzje (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/175357/wietrzne-marzenia/opinia/12082823) tymczasem i ja pozwolę sobie napisać kilka słów o książce z punktu widzenia autora.
"Wietrzne Marzenia" z założenia miały być powieścią, która pozwalałaby czytelnikowi odskoczyć od swych własnych problemów, zapomnieć o codziennych obowiązkach i niepowodzeniach, i przenieść się do nieco groteskowego, nieco przerysowanego świata, w którym nie króluje pieniądz, lecz człowiek. Książka miała być dość lekka, przyjemna i humorystyczna, jednakże chciałem, aby ponadto była również refleksyjna. Obok dziesiątek dykteryjek, anegdotek, opisów perypetii nieudolnych młodzieńców, które miały bawić i odprężać, starałem się również naszkicować rys współczesnego człowieka takiego, jaki jest, ze swymi wszystkimi pragnieniami, popędami, kompleksami oraz lękami. Człowieka, który za bardzo nie wie, dlaczego jego życie wygląda, w taki sposób, w jaki wygląda, ale brnie przed siebie, byle tylko nie zatrzymać się w biegu i nie musieć zastanowić się nad istotą własnego życia.
"Wietrzne Marzenia" to jednak przede wszystkim zabawna historia, która ma odprężać, śmieszyć oraz relaksować. Mam nadzieję, że właśnie w takie stany ducha wprowadza lektura mojej książki i wszystkim czytelnikom życzę, aby w ich życiu było jak najwięcej chwil błogiego wypoczynku z dobrą książką w ręce.

Poniżej dla zainteresowanych zamieszczam krótki fragment tekstu:



            Trzy tygodnie pracy dla sklepów „Gucio” były najciekawszymi tygodniami w życiu Przemka od bardzo dawna. Czas płynął szybciej. Wstawał o świcie, podjeżdżał autobusem do magazynów, aby przywdziać kostium Gucia, do podręcznej torby wrzucał ulotki, wraz z Mają wychodził w miasto, a dalej już wszystko działo się błyskawicznie, tak odmiennie, tak dla niego nietypowo.
            Kiedy przebywał z Mają, przestawały obowiązywać wszelkie normy i konwenanse. Choć dopiero co ją poznał, w jej towarzystwie czuł się swobodniej aniżeli w kompanii kogokolwiek innego. Potrafił rozmawiać z nią szczerze i o wszystkim, a podczas pracy czego jak czego, ale czasu na pogawędki mieli pod dostatkiem. Nawzajem zwierzali się sobie z przeżytych przygód i doznanych emocji. Niczego przed sobą nie zatajali, darząc się nieograniczonym zaufaniem. Czasem ucinali sobie krótkie i utrzymane w żartobliwym tonie pogaduszki z przechodniami. Maja potrafiła nawiązać kontakt praktycznie z każdym i na każdych ustach wywołać szczery uśmiech.
            Raz zdarzyło im się zwrócić na siebie uwagę plutonu żołnierzy powracających do jednostki. Mundurowi zaprosili ich do pobliskiego baru na jednodaniowy obiad. Nie potrafili ukryć wesołości wynikającej z towarzystwa dwóch gigantycznych pszczół. Ich humoru nie był w stanie nawet popsuć telefon z jednostki, karcący ich za zbyt długą nieobecność. Przemek przyglądał się, jak Maja dowcipkuje sobie z żołnierzami, którzy na pożegnanie postawili im jeszcze suty deser. Pożegnali się w szampańskich nastrojach. Żołnierze wsiedli do autobusu jadącego w okolice ich jednostki, Maja z Przemkiem wrócili na ulice miasta, aby pozbyć się reszty przydzielonych im na ten dzień ulotek.
            Po pracy z reguły nie rozstawali się od razu. Maja była istną kopalnią pomysłów. Zorganizowanie wolnego czasu nie stanowiło dla niej najmniejszego wyzwania. Niekiedy z jej inicjatywy wspinali się na dachy bloków, innym razem wybierali się na teren opuszczonej kopalni albo po prostu bez celu spacerowali ulicami miasta, zapuszczając się w nieznane im do tej pory rejony metropolii.
            Podczas jednego z takich spacerów natrafili na rusztowania mającego stanąć tu w przyszłości biurowca. Brama prowadząca na teren budowy była odchylona, więc oboje niepostrzeżenie zakradli się do środka. Po rusztowaniach wspięli się tak wysoko, jak tylko zdołali. Serce w piersi Przemka biło jak oszalałe. Chłopak potwornie bał się upadku, lecz starał się nie dać tego po sobie poznać. Z trudem dotrzymywał kroku Mai, ale nie miał zamiaru się poddawać. Oboje wspięli się na platformę położoną na wysokości trzeciego piętra i zadowoleni ze swojego wyczynu, położyli się na niej tuż obok siebie. Przeleżeli tak ponad godzinę, z rzadka odzywając się do siebie. Słowa były tu zbędne. Potrafili się już i bez nich porozumieć.